Iljin Iwan Aleksandrowicz (28.03.[9.04].1883—21.12.1954),
Rosyjski religijny filozof, prawoznawca, publicysta.
W filozofii Hegla widział systemowy wykład religijnego doświadczenia panteizmu („Filozofia Hegla jako nauka o konkretności Boga i człowieka”, 1918).
Aktywny przeciwnik bolszewizmu, ideolog ruchu monarchicznego „białych”. W roku 1922 deportowany z Rosji. Profesor Rosyjskiego naukowego instytutu w Berlinie (od roku 1923) i wydawca czasopisma „Russkij kołokoł” (1927-30) [„Rosyjski dzwon”]. W roku 1934 zwolniony za stanowiska przez nazistów, od roku 1938 – w Szwajcarii.
Autor kilkuset artykułów i ponad 30 książek, m.in. „O przeciwstawianiu się złu siłą” (1925), „Droga duchowego odrodzenia” (1935, 1962), „Podstawy walki o narodową Rosję” (1938), „Aksjomaty doświadczenia religijnego” (t. 1-2, 1953), „Nasze zadania” (t. 1-2, 1956).

poniedziałek, 14 października 2013

O RODZINIE (1) - DROGA DUCHOWEGO ODRODZENIA (1937)

DROGA DUCHOWEGO ODRODZENIA (1937)
Część 5.
O RODZINIE
Rozdział 1.  
ZNACZENIE RODZINY

Rodzina jest pierwszym naturalnym i jednocześnie uświęconym związkiem, w który człowiek wstępuje z konieczności. Zobowiązany on jest budować ten związek na miłości, na wierze i na wolności oraz dać możliwość własnym dzieciom nauczyć się w rodzinie pierwszych poruszeń sumienia w swoim sercu i przez to wzrastać do dalszych form ludzkiej duchowej jedności - ojczyzny i państwa.



Rodzina zaczyna się od małżeństwa i w nim bierze swój początek. Ale człowiek zaczyna swoje życie w takiej rodzinie, której on sam nie tworzył: to rodzina założona przez jego ojca i matkę, w którą on wchodzi  tylko poprzez akt narodzenia, na długo przedtem, zanim potrafi uświadomić  sobie siebie i otaczający  świat. Otrzymuje on tę  rodzinę poniekąd jako dar losu. Małżeństwo w samej istocie powstaje z wyboru, decyzji, a dziecko nie może wybierać, decydować: ojciec i matka jakby określają mu ten los, który jest jego życiową dolą, i tego losu nie może on ani odrzucić, ani zmienić – pozostaje mu jedynie przyjąć go i nieść przez całe życie. To, jakim człowiekiem będzie w dalszym życiu, określa się w jego dzieciństwie i poprzez samo to dzieciństwo; istnieją oczywiście, wrodzone predyspozycje, dary, ale los tych predyspozycji, talentów – czy rozwiną się w przyszłości, czy zanikną, a jeśli rozwiną, to w jakim kierunku - określa się to we wczesnym dzieciństwie.

Oto dlaczego rodzina jawi się pierwotnym łonem człowieczej kultury. My wszyscy kształtujemy się w tym łonie, ze wszystkimi naszymi możliwościami, odczuciami, dążeniami; każdy z nas  w ciągu trwania  swojego życia zostaje duchowym przedstawicielem swojej  ojcowsko-matczynej rodziny albo niejako żywym symbolem tworzącego tę rodzinę ducha. Tutaj budzą się i zaczynają się ujawniać drzemiące siły jego własnej duszy; tutaj dziecko uczy się kochać, (kogo, jak?), wierzyć (w co?), poświęcać się (czemu, w jaki sposób?); tu kształtują się pierwotne podstawy jego charakteru; tu ujawniają się w duszy dziecka główne źródła jego przyszłego szczęścia i nieszczęścia; tu dziecko staje się małym człowiekiem, z którego później rozwinie się wielka osobowość albo, być może, pospolity łachudra
Czy nie ma racji Maks  Müler kiedy pisze: „Ja myślę, że tam gdzie mowa jest o wychowaniu dzieci, do  życia należy podchodzić  jak do czegoś  w najwyższym stopniu  poważnego, odpowiedzialnego i wzniosłego”; i czy nie ma racji niemiecki teolog August Tholuck [1799-1877]: „ Dziejami świata kieruje się z  „dziecięcego pokoju” …”  Świat nie tylko buduje się w „pokoju dziecięcym” ale i burzy z tego pokoju; w nim budowane są drogi zbawienia ale i drogi zguby. I jeśli pomyślimy, że „następne pokolenie „ ciągle rodzi się i wychowuje i że wszystkie jego przyszłe  szlachetne czyny i zbrodnie, jego duchowa siła i jego możliwy duchowy rozpad – już teraz, cały czas kształtują się i dojrzewają wokół  nas i przy naszym udziale albo bezczynności, to my możemy  zdać sobie sprawę z tego, jaka odpowiedzialność spoczywa na nas…

Wszystko to oznacza, że rodzina jest jakby żywym „laboratorium” ludzkich losów – poszczególnych osób i całych narodów, i zarazem każdego narodu z osobna i wszystkich narodów razem z tą różnicą jednak, że w laboratorium zazwyczaj wiedzą, co robią i działają celowo, a w rodzinie zazwyczaj nie wiedzą, o robią i działają jak popadnie. Ponieważ rodzinne laboratorium powstaje pod wpływem natury, na irracjonalnych drogach instynktu, tradycji i konieczności; tutaj ludzie nie stawiają sobie żadnego określonego, twórczego celu, a po prostu żyją, dając upust swoim skłonnościom i namiętnościom, i raz lepiej, raz gorzej ponoszą konsekwencje tego wszystkiego. Przyroda tak sprawiła, że jedno z najbardziej odpowiedzialnych i świętych powołań człowieka – być ojcem i matką - staje się dla człowieka dostępnym przy minimalnym zdrowiu ciała i dojrzałości płciowej, tak że człowiekowi wystarczają te dwa warunki do tego, aby bez zastanowienia zaangażować się w to powołanie… „A żeby mieć dzieci – czy komuś rozumu brakowało?!” (Gribojedow). W następstwie tego najbardziej subtelna, szlachetna i odpowiedzialna sztuka na ziemi – sztuka wychowania dzieci – prawie zawsze jest niedoceniona; do niej dotychczas podchodzi się tak, jakby była ona dostępna każdemu, kto może fizycznie urodzić dziecko, jakby istotnym było właśnie poczęcie i rodzenie, a pozostałe – właśnie wychowanie - byłoby w ogóle nieistotne albo mogłoby dziać się jakoś tak „samo przez się”. W rzeczy samej tutaj wszystko ma się inaczej.Otaczający nas świat ludzi ukrywa w sobie nieprzebrane ilości osobistych niepowodzeń, chorych zjawisk i tragicznych losów, o których wiedzą tylko duchowni, lekarze i przenikliwi twórcy; wszystkie te zjawiska sprowadzają się ostatecznie do tego, że rodzice tych ludzi zdołali ich tylko urodzić i dać im życie, ale otworzyć im drogę do miłości, do wewnętrznej wolności, wiary i sumienia, to znaczy do tego wszystkiego, co stanowi źródło duchowego charakteru i prawdziwego szczęścia – nie zdołali;  rodzice według ciała zdołali  dać swoim dzieciom,  oprócz cielesnego istnienia tylko same rany duszy; czasami nawet sami nie zauważając  tego, jak te rany pojawiały się u dzieci, wżerały w duszę, ale nie zdołali  dać im doświadczenia duchowego,  tego uzdrawiającego źródła dla  wszystkich cierpień duszy…

Bywają epoki, kiedy ta niedbałość, ta bezradność, ta nieodpowiedzialność rodziców zaczyna wzrastać z pokolenia na pokolenie. Są to te epoki, kiedy duchowy pierwiastek zaczyna chwiać się w duszach, słabnąć, jakby znikać; to epoki rozprzestrzeniającej się i umacniającej się bezbożności oraz przywiązania do materii; to epoki braku sumienia, braku honoru, a jedynie karierowiczostwa i cynizmu. W takich epokach świętość istoty rodziny już nie znajduje dla siebie uznania i poczesnego miejsca w sercach ludzkich; tej świętości nie docenia się, nie dba się o nią i jej nie buduje. Wówczas we wzajemnych relacjach między rodzicami i dziećmi powstaje niejako „ przepaść”, która według mnie zwiększa się z pokolenia na pokolenie. Ojciec i matka przestają „rozumieć” swoje dzieci, a dzieci zaczynają uskarżać się na  „całkowitą wzajemna obcość”,  która zadomowiła się w rodzinie; i nie rozumiejąc  skąd to się bierze i zapominając  o  swoich własnych dziecięcych skargach, dorosłe dzieci zakładają nowe rodziny, w których niezrozumienie i obcość ujawniają  się z nową i większą siłą. Mało przenikliwy obserwator mógłby wręcz pomyśleć, że „czas” na tyle „przyspieszył” swój bieg, że między rodzicami i dziećmi zaistniał wciąż rosnący duchowy „dystans”, którego nie można ani zapełnić, ani przezwyciężyć; tutaj, myślą rodzice i dzieci, nie da się niczego zrobić: historia pędzi,  ewolucja ze zwiększoną szybkością tworzy coraz to nowe układy, upodobania, poglądy,  stare błyskawicznie się starzeje, i każde następne dziesięciolecie niesie ludziom nowe i zaskakujące… Jakże tu „nadążyć  za młodzieżą?!” I to wszystko mówi się tak, jakby duchowe podstawy życia także podlegały wpływom mody i wynalazków technicznych…

W rzeczywistości to zjawisko tłumaczy się zupełnie inaczej, a dokładnie – chorobą i wyjałowieniem ludzkiej duchowości i w szczególności duchowej tradycji. Rodzina rozpada się wcale nie z powodu przyśpieszenia biegu historii, ale w następstwie przeżywanego przez człowieka kryzysu duchowego. Ten kryzys podkopuje rodzinę i jej duchową jedność, on pozbawia ją najważniejszego, tego jedynego, co może ją zewrzeć, spoić i przeobrazić w pewną trwałą i godną jedność, a dokładnie pozbawia poczucia wzajemnej duchowej przynależności. Potrzeby seksualne, popędy instynktu tworzą nie małżeństwo, a jedynie biologiczny związek; z takiego związku powstaje nie rodzina, a elementarne życie obok siebie - rodzących i rodzonych (rodziców i dzieci). Ale „żądza ciała” jest czymś nie stałym i samowolnym; ona prowadzi do nieodpowiedzialnych zdrad, do kapryśnego szukania nowości i przygód; ona można by powiedzieć, ma „krótki oddech” wystarczający zaledwie do urodzenia dziecka i absolutnie nieodpowiadający wymogom wychowania.

W rzeczywistości rodzina ludzka, w odróżnieniu od „rodziny” w świecie zwierzęcym jest jakby wyspą życia duchowego. I jeśli ona taką się nie stanie, wówczas jest skazana na rozłożenie i rozpad. Historia pokazała i potwierdziła to z wystarczającą pewnością: wielkie upadki i zniknięcia narodów biorą się z kryzysów wiary i duchowości, które są konsekwencjami przede wszystkim rozkładania rodziny. Zrozumiałe, dlaczego tak było i jest. Rodzina jest pierwotną i podstawową komórką duchowości – zarówno w takim znaczeniu, ze właśnie w rodzinie człowiek od początku uczy się (albo, niestety, nie nauczy się!) być sobą w sensie duchowym , jak i w tym sensie, że duchowe siły i umiejętności (albo, niestety, słabości i brak umiejętności), otrzymane w rodzinie, człowiek przenosi następnie na życie w społeczeństwie i w państwie. Oto dlaczego duchowy kryzys godzi przede wszystkim w podstawową komórkę duchowości; jeśli duchowość się chwieje i słabnie, to ona słabnie przede wszystkim w tradycji rodzinnej, w życiu rodzinnym. Ale jak tylko raz się zachwieje ona w rodzinie, to zaczyna słabnąć i degeneruje się we wszystkich ludzkich relacjach i strukturach społecznych: chora komórka powoduje chorobę całego organizmu.

Tylko duch ma dostatecznie głęboki i pełny oddech do tego, aby tworzyć i podtrzymywać istotę rodziny, aby skutecznie rozwiązać nie tylko „problem seksualnej miłości”, ale i problem stworzenia nowego, lepszego i bardziej wolnego pokolenia. Dlatego motto małżeństwa brzmi nie tak: „ja pragnę” albo „życzę sobie” albo „chce mi się”, a raczej tak:„w miłości i przez miłość ja tworzę nowe, lepsze i bardziej wolne życie ludzkie”… Ono nie brzmi tak:„chcę rozkoszować się moim szczęściem”, – ponieważ to byłoby motto, sprowadzające małżeństwo na poziom prymitywnego łączenia w pary, a raczej tak:„ja chcę stworzyć swoje własne duchowe ognisko i w tym znaleźć swoje szczęście”.

Każda prawdziwa rodzina powstaje z miłości i daje człowiekowi szczęście. Tam, gdzie zawiera się małżeństwo bez miłości, rodzina powstaje jedynie pozornie; tam, gdzie małżeństwo nie daje człowiekowi szczęścia, tam nie spełnia ono swojego podstawowego przeznaczenia.  Rodzice mogą nauczyć dzieci miłości tylko wtedy, jeśli sami w małżeństwie potrafili kochać. Rodzice mogą dać dzieciom szczęście jedynie na tyle, na ile oni sami znaleźli szczęście w małżeństwie. Rodzina, spojona wewnętrznie miłością i szczęściem, jest szkołą duchowego zdrowia, zrównoważonego charakteru, twórczej przedsiębiorczości. W przestrzeni życia narodowego jest ona podobna do przepięknie rozkwitającego kwiatu. Rodzina pozbawiona tej zdrowej siły dośrodkowej, marnująca swoje siły na spazmy wzajemnej odrazy, nienawiści, podejrzliwości, „sceny rodzinne”, jest prawdziwym ogniskiem chorych charakterów, psychopatycznych dążeń, neurastenicznej ospałości i życiowego nieudacznictwa. Rodzina taka jest podobna do tych chorych roślin, którym żaden dobry ogrodnik nie daje miejsca w swoim ogrodzie.

Jeśli dziecko nie nauczy się miłości w rodzinie swoich rodziców, to gdzież ono się jej nauczy? Jeśli ono  od dzieciństwa nie przyzwyczai się szukać szczęścia właśnie we wzajemnej miłości, to w jakich złych i niemoralnych upodobaniach będzie ono szukać szczęścia w dojrzałym życiu? Dzieci wszystko  przejmują i wszystko naśladują, niezauważalnie, ale głęboko wczuwając się w życie swoich rodziców, precyzyjnie dostrzegając, domyślając się,  czasem nieświadomie śledząc „starszych”, na wzór „niestrudzonych tropicieli”.  I ten, któremu dane było słyszeć i rejestrować wypowiedzi dzieci, ich punkt widzenia, zabawy w nieszczęśliwych i rozpadających się rodzinach, gdzie życie jest nieprzerwaną męczarnią, obłudą i udręką, ten wie, jakie chore i zgubne dziedzictwo otrzymuje od rodziców taka nieszczęśliwa dziatwa.

Aby rozwijać się prawidłowo, twórczo, dziecko powinno mieć w swojej rodzinie ognisko miłości i szczęścia.  Tylko wtedy zdoła ono rozwinąć swoje najdelikatniejsze i najbardziej duchowe zdolności; tylko wtedy przejawy jego naturalnych instynktów nie będą powodować w nim ani fałszywego wstydu, ani chorobliwego wstrętu; tylko wówczas zdoła on przylgnąć z miłością i dumą do tradycji swojej rodziny, swojego rodu, aby przyjąć ją i kontynuować swoim życiem. Oto dlaczego kochająca się, szczęśliwa rodzina jest szkołą – zarazem – i twórczej równowagi duszy, i zdrowego organicznego konserwatyzmu. Tam, gdzie króluje zdrowa rodzina, tam twórczość będzie zawsze wystarczająco konserwatywna do tego, aby nie wyrodzić się w bezpodstawną rewolucyjność, a konserwatyzm będzie zawsze dostatecznie twórczy do tego, aby nie wyrodzić się w reakcyjne wstecznictwo.

W kochającej się i szczęśliwej rodzinie wychowuje się człowiek z nieuszkodzonym duchowym organizmem, który sam jest zdolny właściwie kochać, właściwie budować i właściwie wychowywać. Dzieciństwo jest najszczęśliwszym okresem życia; czasem naturalnej spontaniczności; czasem już zaczynającego się i dopiero przeczuwanego „wielkiego” szczęścia; czasem, kiedy wszystkie prozaiczne „problemy” milczą, a wszystkie poetyckie „problemy” wzywają i obiecują; czasem wielkiej ufności i wyostrzonej wrażliwości; czasem duszy niezaśmieconej i szczerej; czasem czułego uśmiechu i bezinteresownej życzliwości. Im bardziej  kochająca się i szczęśliwa była rodzina, tym więcej tych zdolności zachowa się w człowieku, tym więcej takiej dziecięcości wniesie on w swoje dorosłe życie, a to oznacza – tym bardziej nieuszkodzonym zostanie jego duchowy organizm; tym naturalniej, obficiej i owocniej rozkwitnie jego osobowość w łonie jego własnego narodu.

I oto głównym warunkiem takiego życia rodzinnego jest zdolność rodziców do wzajemnej duchowej miłości. Ponieważ szczęście daje tylko miłość o długim i głębokim oddechu, a taka miłość możliwa jest tylko w duchu i poprzez ducha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz